Po ponad miesiącu od rosyjskiego ataku mogą już w miarę spokojnie o tym opowiadać, ale wczesny poranek 4 września zapamiętają na zawsze. Ciągle, choć wojna na Ukrainie trwa już kolejny rok, nie mogą uwierzyć, że rosyjska rakieta trafiła w ich osiedle - ciche i spokojne bez żadnych strategicznych czy wojskowych obiektów. Podwórko ich domu ciągle jest wielkim gruzowiskiem. W szkole naprzeciwko nadal trwa naprawa zniszczonego dachu, a dookoła w kilkunastu budynkach nie ma czasem całego piętra. W sąsiedniej kamienicy zginęło siedem osób. Ósma kilka dni temu zmarła w szpitalu. Po tym jak na schodzących do schronu zawaliły się schody.
Rodzina Kompanowiczów jest przekonana, że to cud, że żyją. Także dlatego, że w momencie wybuchu w domu nie było dzieci.
I choć w mieszaniach obu polskich rodzin przy ulicy Konowalca straty są relatywnie małe, to bardzo ważna okazała się pomoc, która dotarła tu już dzień po wybuchu.
Zbiórka na rzecz w sumie 6-osobowej rodziny Kompanowiczów, bo to także Madzia, Jadzia i Kuba oraz Paulina - studentka Uniwersytetu Rzeszowskiego teraz na stypendium w Londynie, ciągle trwa. Prowadzi ja rzeszowski PTTK, którego
pan Darek, przewodnik turystyczny, jest członkiem. Pomaga też parafia katedralna we Lwowie, w której świetlicy pracuje Pani Wiktoria.